Egzamin
Chłopiec siedział na stołówce i zanurzył łyżkę w ciepłej owsiance. Usłyszał nieprzyjemny zgrzyt, kiedy łyżka przejechała po dnie metalowej miski. Porcja nie była duża, ale na tyle sycąca by wytrzymać do kolacji. Poza owsianką, na tacy znajdowała się szklanka mleka, pojedynczy suchar i jabłko. Chłopiec niewyraźnie pamiętał książki dla dzieci oraz reklamy, w których pokazywane były czerwone jabłka. W Szkole uczniowie mieli przydzielaną jedynie cierpką, zieloną odmianę.
Pierwsza łyżka owsianki zniknęła w ustach chłopca. Początkowo, jak zawsze, jej smak był raczej mdły. Kiedy jeszcze znajdowała się w wielkim kotle w kuchni, chłopiec widział jak parowała i bulgotała. Jednak od czasu nałożenia jej do miski przez kucharkę do doniesienia tacy z obiadem do stolika, owsianka wytracała temperaturę i stawała się jedynie letnia. Żeby przestać myśleć o pierwszej łyżce, chłopiec szybko zjadł drugą i trzecią. To pomogło. Mógł z powrotem zanurzyć się w swoje myśli, aż do momentu kiedy nie pozbędzie się całego jedzenia z tacy.
Owsianka z mięsem, suchar i jabłko zlały się w jedno ciepłe, słonawe uczucie, które chłopiec zepchnął na tyły umysłu, jedząc. W pewien sposób cieszył się nawet, że posiłki w Szkole były tak monotonne. Gdyby podano mu coś pokroju curry, dania które kiedyś uwielbiał, mocne przyprawy i intensywny smak niechybnie wyrwały by go z zadumy. Pasowało mu, że posiłki w Szkole wydawały się być stworzone, aby ich nie zauważać.
Chłopiec przez moment zastanowił się, czy nie jadł już owsianki z mięsem poprzedniego dnia. Wątpił w to, uczniom nigdy nie podano tego samego dania dwa dni z rzędu, przynajmniej tak mu się wydawało. Nie potrafił przypomnieć sobie, co jadł wczoraj i, w zasadzie, nie mógł wykluczyć, że była to owsianka z mięsem, co zirytowało go nieco.
Podniósł do oczu idealnie zielone, lśniące jabłko. Gdyby była tu jego matka, poprosiłby ją, aby pokroiła je na ćwiartki, lub ósemki. Zawsze prosił ją o to w domu. Ta myśl pociągnęła za sobą kolejną, obraz jego matki krzątającej się w kuchni. Zamknął oczy i spróbował przywołać jak najwięcej detali. Wyobraził sobie jej niebieską sukienkę, długie, płowe włosy i ciepły, kochający głos. To był miły widok i chłopiec poczuł pewną błogość.
Po chwili jednak została ona podkopana. Zmarszczył czoło w niedowierzaniu. Nie mógł przypomnieć sobie twarzy matki. Pamiętał kolor jej oczu, kształt brwi i nosa, ale wszystkie te szczegóły nie łączyły się w spójną całość, były jak rozsypane puzzle o nie pasujących do siebie wypustkach. Chłopca zasmuciło, że nie potrafił dokończyć swojego obrazu. Długo już nie widział matki ani ojca, może dlatego ich wspomnienie było zatarte. Kiedy myślał o nich, widział jedynie urywki wyglądu, zdań, sytuacji.
Lepiej zachowały się te z około roku przed ulokowaniem chłopca w Szkole. Był to trudny okres zarówno dla niego, jak i jego rodziców. Jak przerzucane kartki albumu ze zdjęciami, umysł chłopca przywoływał kolejne obrazy. Zakłopotany uśmiech jego ojca, kiedy dowiedział się, że musi zabrać rodzinę do innego miasta, gdyż tam przenosi się oddział jego firmy. Pocieszający ton matki, która sama tłumiła łzy tłumacząc mu, że musi zmienić szkołę. Ostatnie uściski z kolegami i przyrzeczenia, że nigdy o sobie nie zapomną.
Wreszcie – Szkoła, pierwszy dzień, rodzice machający mu, kiedy odchodził z teczką i olbrzymią walizą w stronę wejścia. Tak, chyba wtedy widział ich ostatnio. Gdyby wiedział, że tak długo ich nie zobaczy, przyjrzałby im się bliżej. Z nerwów zapomniał im wtedy odmachać, miał nadzieję, że ich to nie zmartwiło.
Zaadaptowanie się do warunków Szkoły było dla chłopca wyzwaniem. Pierwszego dnia został oprowadzony przez jednego z Nauczycieli. Pokazano mu sypialnie– długie, wąskie pomieszczenia pełne trzypiętrowych żelaznych łóżek, poustawianych po obu stronach, pod ścianami. Zalęknionym głosem, chłopiec przekazał Nauczycielowi, że nie chciałby, aby przydzielono mu najwyższy poziom, ponieważ ma lęk wysokości. Nauczyciel odparł, że w Szkole należy starać się pozbyć tak irracjonalnych lęków, ale ponieważ chłopiec jest tu nowy, zobaczy, czy może coś zdziałać w tej sprawie. Ostatecznie, chłopiec otrzymał łóżko na środkowym poziomie. Od tamtej pory musiał wchodzić i schodzić po ustawionej obok drabince. Czasem, na przykład gdy musiał wyjść do łazienki w nocy, zaspany zapominał, że nie znajduje się wysoko, drabina zdawała mu się być niestabilna, chwiejna. Stopy chłopca plątały się, nie mogąc znaleźć oparcia na szczeblach i wydawało mu się, że dystans dzielący go od podłogi jest nieskończony. Nigdy nie poprosił jednak o przydzielenie parterowego łóżka, nie chcąc okazać w ten sposób Nauczycielowi lub dyrekcji braku wdzięczności za to, że oszczędzono mu łóżka na trzecim poziomie.
Pierwszego dnia chłopiec otrzymał również swój uniform. Składał się z białej koszuli,oraz kompletu marynarki, spodni i krawata, wszystkie w kolorze ciemnoszarym. Był to staroświecki krój, a ślady użytkowania na odzieży wskazywały na to, że kiedyś nosił je inny uczeń. Uniform miał być noszony codziennie, od rana do wieczora. Ubrania, spakowane przez matkę chłopca, która najwyraźniej nie słyszała o tej zasadzie, okazały się być bezużyteczne i po krótkim okresie upychania ich do niewielkiej szafki koło piętrowego łóżka, chłopiec oddał całą zawartość swojej walizki do depozytu, zostawiając jedynie bieliznę.
Wzrok chłopca powędrował bezwiednie do góry i natrafił na okna znajdujące się pod sufitem. Niebo było jasne i, przynajmniej na fragmencie, który mógł dostrzec chłopiec, bezchmurne. Za oknem, najdalej po prawej stronie, widać było końce gałęzi drzewa falujące na wietrze. Chłopiec nie znał się na drzewach, ale lubił myśleć, że gałęzie należą do dębu. Teraz pokrywały je, gęsto, jasnozielone liście. To mogło znaczyć, że trwało lato, ale późna wiosna lub wczesna jesień były równie prawdopodobne.
Chłopiec już dawno zaprzestał prób ustalenia dokładnej daty, ale wciąż liczył, że da radę rozpoznać, kiedy kończy się semestr na podstawie obserwacji pór roku. W Szkole nie wisiał żaden kalendarz, a pytania skierowane do Nauczycieli dotyczące ilości dni do wakacji spotykały się z wymijającymi odpowiedziami, lub były kwitowane milczeniem. Z początku nie przejęło to chłopca– sądził, że bez problemu da radę rachować mijające dni w pamięci. Jednak kiedy każdy dzień wyglądał podobnie, z niemal identycznym planem lekcji, godzinami posiłków i zajęć dodatkowych, okazało się to być zadaniem ponad jego siły. Do tego umysł chłopca, zmącony był letargiem i monotonią, popadał samoistnie w świadomy półsen, psując mu rachubę. Szesnaście godzin mijało w sekundę, a pamięć o wczoraj była niewyraźna, jak ledwie zapamiętany sen.
Przez pewien czas chłopiec codziennie rysował długopisem ledwie widoczny znak na ścianie przy swoim łóżku. Zdołał zgromadzić sześć znaków, lecz kiedy wieczorem, siódmego dnia, przyszedł do wspólnej sypialni dnia zobaczył, że chirurgiczną zieleń ścian zastąpiła warstwa świeżej, beżowej farby. Pokryła ona również znaki chłopca. Później powiedziano mu, że malowanie sal było rutynową czynnością, wykonywaną w Szkole dość często. Sfrustrowany, nie miał ochoty podejmować kolejnej próby, jeśli i tak jej rezultat miał zniknąć pod farbą. Znajomość dokładnej daty nagle stała się dla niego obojętna.
Zmieniło się to kiedy otrzymał pierwszy list od rodziców. Pamiętał wyraźnie swoją ekscytację, gdy Nauczyciel wyszedł na chwilę na korytarz i powrócił z plikiem kopert, które porozdawał uczniom. Widok znajomego, eleganckiego pisma matki wypełnił wtedy serce chłopca ciepłem i poczuciem bezpieczeństwa. Schował list do tornistra, nie chcąc otwierać go przy kolegach z klasy. Kiedy w końcu znalazł się w pokoju, okrył się kocem i drżącymi rękami otworzył list. Oczekiwał, że znajdzie wewnątrz informacje kiedy spotka wreszcie matkę i ojca – wiedział, że Szkoła pozwala na odwiedziny. Zawiódł się jednak gdy odkrył, że na kartce widnieją jedynie pytania o zdrowie i oceny, kilka krótkich wzmianek o nowej posadzie ojca oraz: “Mamy nadzieję, że świetnie się tam bawisz.”. Chłopiec, starając się nie rozpłakać, schował list do szafki nocnej i nigdy więcej go nie wyjmował. Przychodziły później kolejne listy, lecz nie było w nich nigdy mowy o opuszczeniu Szkoły, lub ewentualnej wizycie. Chłopiec odpisywał, lecz nie miał pewności, czy jego listy w ogóle docierają, jako że postawione przez niego pytania nigdy nie znajdowały odpowiedzi. Miał niejasne, irracjonalne podejrzenie, że skrzynka przy jednej z klas, gdzie miano wrzucać koperty, jest regularnie opróżniana przez woźnego do kosza lub pieca grzewczego, lecz nigdy nie znalazł żadnych poszlak potwierdzających tę teorię. Listy miały co prawda daty, lecz były to daty wysłania, nie obecne. Chłopiec wykalkulował kiedyś, że listy przychodziły w coraz dalszych odstępach, co przyjął z westchnieniem.
Raz otrzymał od rodziców kartkę pocztową. Pismo było chybotliwe i krzywe, jakby pisane naprędce, nie zdołał więc odcyfrować, skąd pocztówka została wysłana. Na tyle widniał obrazek lazurowej wody oraz małego, kamienistego wybrzeża z drzewem i białą łódką w oddali. Przez długi czas chłopiec wpatrywał się w ten zbyt jaskrawy na rzeczywistość krajobraz, marząc o nadchodzących wakacjach. Jednak po jakimś czasie, gdy te nie zdawały się być nawet o jotę bliżej, również piękna pocztówka trafiła na dno szuflady.
Chłopiec byłby dalej pogrążony we wspomnieniach – jego zwykły stan, poza wymagającymi skupienia lekcjami – gdyby nie zgrzyt przesuwanego krzesła, który rozległ się zaraz obok. Oto do jego stolika dosiadał się najlepszy i jedyny przyjaciel chłopca w szkole, jąkała. Również chłopiec był jedynym przyjacielem jąkały – reszta uczniów robiła sobie żarty z jego niemożności wypowiadania dłuższych słów. Chłopca również irytowała wada wymowy przyjaciela, zawsze po dłuższej rozmowie miał ochotę potrząsnąć go i krzyknąć “wykrztuś to wreszcie!”. Nie przyznawał się jednak do tej frustracji i chował ją głęboko, sądząc, że nawet jąkający się przyjaciel jest lepszy od żadnego.
– C–co d–dz–d–dzisiaj? – wydukał jąkała. Pierwsze słowa rozmowy przychodziły mu ze szczególną trudnością
– To co zwykle – odparł chłopiec beznamiętnie i wzruszył ramionami
– Dobre ch–chociaż?
– Mmf – chłopiec przełknął – Co kto lubi.
– T–to idę.
Jąkała wstał od stolika i podążył w stronę części stołówki, w której wydawano posiłki. Chłopiec odprowadził go wzrokiem. Ostatnio nie widywał przyjaciela zbyt często. Obaj mieli dużo pracy i przeważnie spotykali się w stołówce, lub na korytarzach, w trakcie pauz. Skończyły się czasy wspólnych zabaw po godzinach szkolnych, teraz nawet swój ‘wolny’ czas musieli poświęcać na naukę – przygotowywali się do Egzaminu. Chłopiec pomyślał, że byłoby miło, gdyby chodził z Jąkałą do jednej klasy. Mogliby siedzieć razem w ławce i mimo milczenia (Nauczyciel wymagał absolutnej ciszy w klasie), cieszyliby się wzajemną obecnością. Jąkała chodził jednak do klasy równoległej, więc widywali się rzadko. Chłopiec wspomniał znów pierwsze dni w Szkole. Na początku, jak mu się wydawało, nikt w klasie nie znał nikogo innego. Wkrótce jednak chłopiec zaczął zauważać przyjazne stosunki formujące się między kolegami, stosunki, bez wyjątku, jego wykluczające. Chłopiec nie wiedział, dlaczego tak się działo. Wydawało mu się, że koledzy musieli albo znać się wcześniej, albo też spotykać się poza zajęciami i poznawać się lepiej, zaś jego na te spotkania, z jakiegoś powodu, nie zapraszano. Z każdym dniem czuł się coraz bardziej obco, obserwując z daleka rozmawiających i śmiejących się kolegów. Pewnego dnia otrzymał na lekcji zadanie napisania referatu pod tytułem “Za co cenię mojego najlepszego przyjaciela?”. Odczuł zakłopotanie, lecz napisał kilka słów o swoim dawnym koledze z poprzedniej szkoły, którego po prawdzie ledwie już pamiętał. Gdy wszyscy odczytywali swoje referaty okazało się, ku zdumieniu chłopca, że nikt inny nie napisał o przyjacielu spoza Szkoły, a nawet spoza klasy. Inni uczniowie zdawali się być przydzieleni do par, par najlepszych przyjaciół. Chłopiec uświadomił sobie, że klasa ma nieparzystą ilość uczniów i że jako jedyny został bez pary. Jego referat spotkał się z niezręcznym, ironicznym milczeniem.
Chłopiec sądził, że jego samotny stan przeciągnie się aż do końca Szkoły. Pewnego dnia zauważył jednak, że po drugiej stronie korytarza, pośród roześmianych twarzy najlepszych przyjaciół, stoi ktoś równie osamotniony jak on sam. Był to właśnie Jąkała, który również trafił do nieparzystej klasy. W ciągu kilku minut zawarli przyjaźń, która trwała aż do teraz.
Jąkała odebrał swoją tacę z posiłkiem i wracał do stolika. Wyglądał na zadowolonego, stwierdził chłopiec, choć ciężko było jednoznacznie poznać jego wyraz twarzy spod spuszczonej głowy i ciemnych włosów sięgających skroni. Typowe dla ucznia w Szkole. Chłopiec nie kojarzył żadnego ze swoich kolegów z twarzy, nie próbował ich zapamiętać. Gdyby nawet próbował, byłoby to trudne zadanie – wszyscy chodzili w tej samej pozie, lekko przygarbieni, ze spuszczoną głową, niemal bez wyjątku z włosami ułożonymi tak, że zasłaniały czoło i część oczu. Taka panowała moda, niejasno przypuszczał chłopiec. W rozmowie z nim, uczniowie unikali kontaktu wzrokowego, wpatrując się we własne buty lub jakiś punkt na podłodze, najczęściej jednak oglądał ich plecy. Z tych powodów chłopiec nieświadomie nauczył się rozpoznawać kolegów po sposobie chodzenia, manieryzmach, brzmieniu głosu. A w tych dziedzinach Jąkała był bardzo charakterystyczny.
– J–jabłka – uśmiechając się stwierdził Jąkała, przysiadając się do stolika – Wcz–czoraj chyba nie było.
– Chyba – potwierdził chłopiec z obojętnym wahaniem – Co u ciebie?
– T–trz–tzymam się. Ale dużo nam w–wlepiają. Matma mnie dobija. – dodał Jąkała i znów się uśmiechnął, bo ostatnie zdanie powiedział bez zacięcia.
– Mnie też. Chcą chyba, żebyśmy robili wciąż zadania, zamiast spać.
Jąkała pokiwał tylko głową, miał już w ustach pierwszą łyżkę owsianki i żuł powoli.
– Będziesz miał czas się spotkać? Pójdziemy na boisko.
– N–n–nie wiem, r–raczej nie... jutro mam spr–sprawdzian i...
– Dobra, rozumiem. – uciął chłopiec – Właściwie też jestem zajęty.
– Może w–w–w następnym t–tygodniu?
– Tak, wtedy.
– T–tak – powiedział, jakby do siebie, Jąkała.
– To ja spadam. Zaraz mam zajęcia. – chłopiec wziął tacę i podniósł się z ławki.
– P–poczekaj – Jąkała złapał go za rękę.
– Co tam?
– W–wiesz kiedy właściwie j–jest Egzamin? N–nie mówią mi. – rzekł Jąkała, jakby zakłopotany, że w ogóle o tym wspomina.
– Jeszcze dużo czasu. Zdążymy się przygotować.
– T–tak, ale kiedy d–dokładnie...?
– Nie wiem. Powiedzą nam na pewno, kiedy będzie blisko. Będą próbne Egzaminy i takie tam, i wszystko nam wytłumaczą, będą wywieszone informacje...
– opowiadał chłopiec z uspokajającym zdecydowaniem, choć nie wiedział tak naprawdę, jak będzie wyglądać ten proces, tak jednak go sobie wyobrażał.
– T–to dobrze. Bo mi n–nic nie mówią...
– No, nie martw się. To za tydzień piłka, tak?
– Mhmm
– To lecę, cześć.
– Cz–cześć.
Chłopiec wstał od stolika i zaniósł tacę na wyznaczone miejsce przy kuchni. Gdy tam dotarł, stara, otyła kucharka zabierała właśnie brudne naczynia. Wzięła tacę chłopca prosto z jego ręki.
– Smakowało, kochanieńki? – spytała, przymrużając pokryte niebieskim cieniem powieki.
– Taak... Nie było już wczoraj owsianki? – niepewnie odparł chłopiec.
– Ha! Bystry z ciebie chłopiec. – kucharka zaśmiała się , trzęsąc podbródkiem i obfitym biustem. Nie doczekawszy się odpowiedzi, chłopiec odwrócił się na pięcie i odszedł szybkim krokiem.
Udał się do swojego pokoju, żeby zabrać zostawiony tam tornister. Zauważył jednak, że nie posłał rano łóżka, więc wspiął się na drabinkę i zaczął układać pościel i kołdrę. Miał dziwny sen tej nocy. Postarał się przypomnieć sobie, jaki. Wytężył pamięć i zdawało mu się, że treść snu już zaczyna mu się objawiać, lecz potem, od razu, znów umykała. Skończył wygładzać fałdy na łóżku, wciąż się zastanawiając. To było coś tak intensywnego... mechanicznym ruchem wziął plecak i zarzucił go na plecy. Był cięższy, niż się spodziewał, chyba wziął dziś za dużo książek. Ale nie było czasu się przepakowywać, pauza zaraz miała się skończyć. Chłopiec wyszedł więc znów na korytarz i zaczął omijać stojących tam uczniów, zmierzając żwawym krokiem do sali. Wtedy trafiło go. Przypomniał sobie sen. Ogień. Śnił o pożarze. Ale co się paliło? Jego stary dom? Nie, zaraz... Szkoła. To Szkoła stała w płomieniach. Chłopiec szedł we śnie przez korytarze, zupełnie jak teraz, ale wszędzie naokoło szalał ogień – nie czuł jednak gorąca. Znalazł się później w klasie i Nauczyciel zaczął prowadzić zajęcia, jakby nie słysząc głośnego trzasku żagwi tuż za drzwiami. “Dziś przeprowadzamy próbę pożarową” powiedział. “Co należy zrobić w przypadku pożaru?”. Mówiąc te słowa klasę również zajęły płomienie. Zasłony na oknach urywały się, tworząc ogniste stosy na ziemi. Pękające jarzeniówki sypały iskrami na głowy zgromadzonych uczniów, ale nikt nie reagował. Nawet ubranie Nauczyciela płonęło. Chłopiec, rozproszony przez ogień, nagle zdał sobie sprawę, że pytanie było skierowane do niego. Utkwiły w nim spojrzenia wszystkich kolegów, spojrzenie surowego Nauczyciela, zaczynającego się niecierpliwić. “Co należy zrobić w przypadku pożaru?” zapytał znów Nauczyciel z gniewem w głosie, kładąc nacisk na poszczególne słowa.
– Ja nie... uciekać?
– Uciekać... – Nauczyciel pokiwał głową i przymknął oczy. Po chwili znów otworzył je i spojrzał na chłopca. Lecz nie była to już twarz Nauczyciela. W chłopca wwiercały się oczy ojca. – Zła odpowiedź. – powiedział.
Wtedy zadzwonił budzik – przypomniał sobie chłopiec. To nie był jeden z przyjemnych snów, jakie niekiedy miewał, snów o rodzicach, starym domu. To był raczej jeden z jego koszmarów, choć chłopiec wahał się, czy mógł je tak nazywać. Koszmary, które miewał kiedyś, jako dziecko, sprawiały, że zrywał się w nocy z krzykiem, a matka przybiegała go przytulić. W tamtych koszmarach goniły go szkaradne potwory, czasem też spadał z wysokości. Ale koszmary, które miewał w Szkole, nie budziły go. Trwały aż do ranka, kiedy to wstawał, nie tyle z przestrachem, co raczej z uczuciem niejasnego niepokoju, szczególnie męczącego, gdy nie mógł przypomnieć sobie, co właściwie stało się w śnie. Rozsądek mówił mu, żeby się nie przejmował, że nie mogło to być nic ważnego, chłopiec jednak wciąż, uparcie, przypisywał swym snom wielką wagę.
Zadzwonił dzwonek, a chłopiec jeszcze przyspieszył kroku.
Docierając do klasy, kilka metrów przed sobą ujrzał ostatniego z kolegów z klasy znikającego za drzwiami i zamykającego je. Sięgnął po klamkę i pociągnął, przez moment mocując się z uczniem po drugiej stronie, który zdziwiony próbował domknąć drzwi. W końcu chłopiec dostał się do środka, szmery krzeseł dosuwanych do ławek już cichły, chłopiec wyczuł na sobie wzrok Nauczyciela który zdawał się czekać tylko na niego, by rozpocząć lekcję.
– Dzień dobry wszystkim, zaczynamy lekcję – powiedział głośno podstarzały dydaktyk, o miękkiej i bezbarwnej twarzy – Na początek zbiorę pracę domową wyczytanym osobom.
Chłopiec zląkł się, nie przypominał sobie, by coś było zadawane. Jednak wszyscy pozostali uczniowie jednomyślnie poczęli wyciągać z zeszytów i teczek zapisane kartki. Chłopiec nie rozumiał, jak mógł przegapić coś takiego – zawsze przykładał się do zadanych równań i referatów, rozwiązując je na czas. Teraz jednak, ścierpły na ciele, mógł liczyć jedynie, że Nauczyciel go nie wyczyta. Siedział nieruchomo, jakby najdrobniejsze drgnienie mięśnia mogło zdradzić Nauczycielowi jego nieadekwatne przygotowanie. W ciszę klasy padły pierwsze nazwiska. Wyczytane zostały trzy osoby, pięć, dziesięć, każde wypowiedziane pieczołowicie i ze stosowną pauzą, by wskazana osoba mogła odłożyć swoją pracę na biurku Nauczyciela. Rozgorączkowane myśli chłopca skupiły się nagle, gdy doznał silnego uczucia déjà vu – te nazwiska, ich kolejność, zjeżyły mu się włosy na karku, czuł, że za sekundę zostanie wyczytany. Ale to nie nastąpiło, rozległo się ciężkie klaśnięcie zamykanego dziennika. A jednak chłopiec tak wyraźnie pamiętał tę właśnie sytuację, miał na granicy świadomości wspomnienie o niej. To musiał być kolejny sen, zdał sobie sprawę chłopiec. Wyczytywanie z listy było identyczne jak w śnie, dawnym, dawno zapomnianym, który to sen teraz powrócił do świadomości chłopca z najdrobniejszymi szczegółami. Siedział w tym samym miejscu w sali, padały te same nazwiska, po nich zaś nazwisko chłopca. Wstał on we śnie i chciał iść do biurka, lecz zatrzymał go w miejscu dziwnie szyderczy wzrok kolegów. Nauczyciel kazał mu siadać, chłopiec nie wiedział czemu. Potem jednak usłyszał za sobą kroki, ktoś minął go i stanął przy Nauczycielu, oddając pracę. Gdy się odwrócił, chłopiec patrzył, wciąż stojąc na drżących nogach, jak zbliża się ku niemu, wracając na swoje miejsce, jego własna twarz, lustrzane odbicie chłopca. Znikając w kącie jego wizji, chłopcu wydawało się, że na obliczu tego niespodziewanego bliźniaka zarysował się cień uśmiechu. Chłopiec powrócił do rzeczywistości z pewną ulgą, przypomniał sobie sen, zaś obecna chwila była już od owego snu kompletnie różna. Mimo tego nie zdołał się powstrzymać, rzucił ukradkowym spojrzeniem na ławki za siebie. Wśród twarzy kolegów z klasy, zapatrzonych w podręczniki, nie spostrzegł jednak żadnych znajomych rysów. Reszta zajęć minęła bez ewenementów. Na odchodne, po wybrzmieniu dzwonka, Nauczyciel oznajmił, że zbliża się czas Egzaminów, więc uczniowie są proszeni o stawienie się pod niniejszą klasą za równo dwa tygodnie, skąd zostaną odprowadzeni do odpowiednich sal egzaminacyjnych, gdzie będą czekać na nich arkusze. Chłopiec w pierwszej chwili zareagował zaskoczeniem, że Egzaminy mają odbyć się tak prędko. Po chwili namysłu stwierdził jednak, że już od dłuższego czasu była wśród uczniów mowa o zbliżającym się ich terminie, on zaś nie miał szczególnych powodów do obaw, był pewien swojej wiedzy. Do tej pory zdobywał w Szkole wysokie noty, choć nie wiedział gdzie plasuje się na tle klasy – informacje o ocenach zawsze były przekazywane wyłącznie osobiście. Właściwie, stwierdził chłopiec, dwa tygodnie to w sam raz czasu, by powtórzyć cały materiał i sporządzić dodatkowe notatki. Po tym powinien być już gruntownie przygotowany.
Chłopiec rozłożył pozostałe do nauczenia materiały na czternaście równych części i rozpoczął systematyczne powtarzanie. Jego dni były teraz wypełnione, pozbawione choćby godziny czasu wolnego, chłopiec spał również mniej, przez co funkcjonował w trakcie dnia w stanie senności i braku skupienia. Jego otoczenie wydawało mu się odrealnione, lekcje nie trzymały się swoich ram czasowych, trwając po kwadrans albo po pięć godzin – chłopiec mógł jedynie zgadywać, gdyż zabrano z klas zegary pod pretekstem, że będą potrzebne w salach egzaminacyjnych. Dzwonki również przestały działać, ale na to nie dostał już wyjaśnienia.
Pewnego popołudnia, kiedy chłopiec, zmęczony i przybity po całym dniu zajęć skierował swoje kroki do pokoju, aby dalej powtarzać na Egzamin, usłyszał za sobą czyjeś wołanie. Odwrócił się gwałtownie, wyrwany z letargu. Oto jego koledzy stali dalej przed klasą, nie rozchodząc się, ustawieni w równy dwuszereg. Nauczyciel zamykał właśnie drzwi – to on wołał chłopca. Ten podszedł z wolna, nie wiedząc, co myśleć.
– Tak, proszę pana? – spytał.
– Gdzie idziesz?
– ...Do pokoju, proszę pana.
– Ależ za chwilę zaczyna się Egzamin! Nie zapomniałeś chyba? – obruszył się Nauczyciel, patrząc na chłopca, jakby ten sobie z niego zażartował.
– Nie... nie, proszę pana. – chłopiec ledwie wydusił z siebie to zdanie, po czym ustawił się z resztą.
To było niemożliwe. Nie mogły minąć już dwa tygodnie, panikował chłopiec. Jego dłonie były mokre od potu. Do przerobienia zostało mu jeszcze co najmniej kilka działów materiału, nie wiedział tylko, ile dokładnie. Dwa? Trzy? Wtedy nie było większego problemu, i tak były to ostatnie z działów przerabianych na lekcji, więc te, które pamiętał najlepiej. Ale co, jeśli nie przerobił pięciu czy sześciu? Nie można było tego wykluczyć. Chłopiec średnio pamiętał nawet, czego uczył się poprzedniego dnia. Informacje stały się mętne w jego głowie, ciążyły mu powieki, mimo szybko bijącego serca.
Ustawieni uczniowie, za komendą Nauczyciela, ruszyli do przodu. Chłopiec miał przemożną ochotę spojrzeć w twarz któremuś z kolegów, zapytać, czy może on też nie jest zdezorientowany tak rychłym nadejściem Egzaminu. Poczułby się lepiej, gdyby znalazł towarzysza w swoim lęku. Ale szedł na końcu korowodu, jako nieparzysty uczeń, mógł więc jedynie oglądać lekko zgarbione plecy idących przed nim.
Minęli wszystkie sale lekcyjne i chłopiec zaczął zastanawiać się, gdzie odbędzie się Egzamin. Podejrzewał, że na sali gimnastycznej, było to bez dwóch zdań największe pomieszczenie w Szkole. To przypuszczenie wyparowało jednak, gdy Nauczyciel minął szerokie drzwi tegoż właśnie pomieszczenia, nie obdarzywszy go nawet spojrzeniem. Ten sam los spotkał drzwi do stołówki, którą to chłopiec wytypowałby na drugiego prawdopodobnego kandydata. Postanowił, że nie będzie dalej zgadywać, oczyści umysł z hałasu i po prostu będzie podążał za grupą.
Gdy trafili na klatkę schodową, rozległ się dźwięk dziesiątków kroków nadchodzących z góry. Schodziły inne klasy, każda prowadzona przez Nauczyciela, każda w identycznym, prostym rządku. Dołączając do strumienia szarych mundurków, klasa chłopca ruszyła w dół schodów. To zaskoczyło chłopca, sam nigdy nie schodził tymi schodami, wydawało mu się, że były tam tylko jakieś magazyny i kotłownie. Ale krok prowadzącego Nauczyciela był pozbawiony wahania. Klatka schodowa ciągnęła się, światło docierające z jarzeniówek i okien pierwszego piętra zbladło już i stłoczonych uczniów okrył półcień. Nauczyciele zasygnalizowali, by wszyscy stanęli. Zaczęli wyjmować i włączać elektryczne latarki.
Zapanowało pewne zamieszanie, uczniowie zaczęli przepychać się i rozmawiać ze sobą. Powietrze było duszne od setek oddechów. W tym bezładzie, chłopiec dostrzegł stojącego obok przyjaciela, Jąkałę. Uznając, że wszystkie klasy i tak idą zapewne w to samo miejsce, przecisnął się w stronę Jąkały, by z nim porozmawiać. Udało się – Jąkała napotkał jego wzrok i również zaczął poruszać się w jego stronę. Spotkali się.
– Cześć... nie wiesz gdzie nas prowadzą? – wysapał chłopiec, gdyż jakiś inny uczeń napierał mu na klatkę piersiową. Po ścianach dookoła zaczęły pełzać pierwsze świetliste kręgi latarek.
– D–do sal egz–egzamnacyjnych, a g–gdzie inaczej? – wydukał Jąkała, podając rękę chłopcu.
– Ale nie jesteśmy przypadkiem... pod ziemią? – chłopiec obejrzał się wokół i postrzegł, że ściany z typowo szkolnych beżów i siarkowej żółci przeszły w surową szarość betonowych płyt.
– Ch–chyba t–t–tak. W–wiesz, m–może to żeby nie b–b–było h–hałasów z g–góry? – czoło Jąkały przecięła zmarszczka zamyślenia.
Chłopiec przytaknął. Chciał jeszcze spytać, czy Jąkała nauczył się wszystkiego na czas, ale zdał sobie sprawę, że mogłoby to doprowadzić do jego własnej kompromitacji, gdyby wydało się, że jemu pozostały jeszcze nietknięte materiały. Zresztą nie miał czasu na zadanie jakiegokolwiek pytania – korowód uczniów znów ruszył. Zeszli jeszcze kilka kondygnacji schodów w dół, dostając przy tym zadyszki. Chłopiec czuł, jak pod garniturem koszula przylepia mu się do ciała, za sprawą zimnego potu. Tak głęboko pod ziemią zaczął też panować dotkliwy chłód i wkrótce wydechy uczniów zaczęły wzbijać w powietrze kłęby szarej pary.
Schody ustały, a klatka przekształciła się w coś na kształt tunelu. Chłopiec nie widział dobrze ścian, ale zdawało mu się, że teraz nie były już z betonu, przypominały litą skałę. Z głębi nieoświetlonej przestrzeni dobywał się zimny, wilgotny przeciąg.
– Psst – chłopiec szturchnął Jąkałę. Mówił półszeptem, jak uczniowie dookoła, nie chcąc zwracać na siebie uwagi Nauczycieli. – Gdzie my jesteśmy?
– W–wiesz... słyszałem k–k–kiedyś, że.. że Sz–szkołę zbudowano n–na sieci t–tuneli – niepewnie odparł Jąkała – W–wiesz, z cz–czasów w–w–wojny.
– Tak? Gdzie to słyszałeś? – nie dowierzał Chłopiec.
– Ja... n–nie wie... nie pamiętam. – Jąkała zbladł i zamyślił się.
Nauczyciele nie zwolnili kroku, prowadząc korowód uczniów coraz to głębiej w tunel. Po chwili chłopiec dojrzał w ciemności zarys drzwi, a kiedy snop światła jednej z latarek padł w tamtą stronę, jego przypuszczenie się potwierdziło. W skale osadzone były odrapane drzwi z numerem wypisanym kredą: 12. Chłopiec wskazał na znalezisko Jąkale a ten przytaknął, potwierdzając, że też zobaczył drzwi. Wkrótce grupa przeszła obok kolejnych i kolejnych, każde były oznaczone numerem, jak klasy. Wędrówka przeciągnęła się. Oczy chłopca, przyzwyczajając się do ciemności, mogły już całkiem często odczytywać kredowe cyfry, choć nie zwracał na nie specjalnej uwagi, skupiając się na marszu, który zdążył go już zmęczyć. Zarejestrował jednak, że numery były już w setkach.
Miarowy rytm kroków, połączony z mamrotaniem pod nosem Jąkały, który prawdopodobnie powtarzał sobie jakieś matematyczne wzory, wszystko to usypiało chłopca. Czasem miał wrażenie, jakby zaraz miał stracić władzę w nogach i zwalić się jak długi przed siebie, pogrążony w śnie. Zimna skała, po której stąpał, zdała mu się nagle nader wygodnym legowiskiem, z którego bardzo chętnie by zaraz skorzystał. Zdawał sobie sprawę, że zapewne zostałby stratowany przez masę ludzi idących za nim, ale myśl ta została zepchnięta na poboczny tor; umysł chłopca zogniskował się na rozpaczliwej potrzebie odpoczynku.
Otrząsnął się jednak, gdy zdał sobie sprawę, że nie słyszy już za sobą kroków. Odwrócił się i rzeczywiście – dostrzegł, jak grupa uczniów, która do tej pory trzymała się tuż za nim, zniknęła powoli w ciemnościach, przystając zapewne przy którychś z drzwi. Po chwili również prowadzący chłopca Nauczyciel dał znak ręką, by klasa się zatrzymała. Stanęli pod salą 333. Jąkała umknął i dołączył do swojej grupy, idącej dalej.
Chłopiec, podobnie jak pozostali uczniowie, był spocony od marszu i oddychał ciężko. Zostali ustawieni w równy szyk wedle swoich numerów w dzienniku. Nauczyciel odczekał, aż szuranie butami uczniów ucichnie, zbliżył się do drzwi i zastukał z impetem. Upłynęła minuta ciszy. Jedynym, co przełamywało bezruch chwili, były kłęby skroplonych oddechów oczekujących uczniów. Raptem, kiedy głowa chłopca już opadała mu powoli na ramię, rozległ się chrzęst zamka otwieranego od wewnątrz. Drzwi rozwarły się, ze szczeliny wydostała się poświata jarzeniówek. Nauczyciel złapał za klamkę i z niejakim trudem odsunął ciężką, metalową płytę drzwi.
Klasa skierowała kroki do wewnątrz. Kiedy chłopiec już miał przekraczać próg, usłyszał za sobą miękkie łupnięcie. Zerknął przez ramię – to jeden z kolegów z klasy zatoczył się i upadł. Leżał teraz twarzą do ziemi. Normalnie chłopiec zareagowałby jakoś, ale poczuł napór na plecy wtłaczający go do wewnątrz sali. Trudno, uznał, Nauczyciel na pewno się tym zajmie. Sekundę później, gdy ostatni uczeń przekroczył drzwi, te zostały zatrzaśnięte.
Chłopiec rozejrzał się i pierwszym, co rzuciło mu się w oczy była trójka odzianych na czarno mężczyzn czekających za masywnym biurkiem. Pamiętał, jak wspominano mu o tych ludziach – Komisji Egzaminacyjnej. Podobno nie byli ze Szkoły, zastanawiał się chłopiec, więc skąd? Przeszło mu przez myśl, że być może ukrywają się tu, pod ziemią, przez cały rok, zahibernowani jak insekty, oczekując na pory egzaminów. Potrząsnął głową. Czasami przychodziły mu do głowy niedorzeczne pomysły. Odnalazł przydzielone mu biurko i przysunął ze zgrzytem metalowe krzesło, odrobinę za niskie do komfortowego pisania. Ta sala nie przypominała mu żadnej ze szkolnych klas – na ścianach nie wisiały żadne obrazy ani informacyjne plakaty, brakowało tablicy, przede wszystkim zaś nie było okien. Nauczyciel podniósł z biurka plik białych arkuszy i rozdając je, zaczął tłumaczyć zasady Egzaminu. Komisja dalej milczała.
– Egzamin jest testem wielokrotnego wyboru. To znaczy, że do każdego pytania może być kilka poprawnych odpowiedzi. Tam, gdzie zostaniecie o to poproszeni, skorzystajcie z wyznaczonego pola aby podać słowną odpowiedź. Na cały Egzamin macie cztery i pół godziny... – tu Nauczyciel urwał, zauważając, że w sali nie ma zegara; gwóźdź na niego przeznaczony pozostał pusty. – Tak, cztery i pół godziny, od momentu podania przeze mnie hasła. Podpiszcie się drukowanymi literami w odpowiednich kratkach. Reszta instrukcji jest podana na arkuszu.
Namyśliwszy się i zerknąwszy na Komisję, która jednak nie odpowiedziała nawet najmniejszym sygnałem, Nauczyciel zdjął z ręki zegarek i powiesił go na gwoździu.
– Możecie zaczynać.
W sali zaszeleściły przewracane arkusze. Chłopiec zabrał się za wpisywanie swojego imienia i nazwiska w kratki na górze strony. Jego ręka zatrzymała się, gdy spostrzegł, że brakuje kratki na ostatnią literę jego nazwiska. Licząc, że nikt nie zauważy, dorysował potrzebny prostokąt i uzupełnił go literą. Zabrał się za pierwsze zadanie.
Kilka pierwszych pytań zdało się chłopcu być banalnie prostymi. Podawał odpowiedzi bez zastanowienia, były dla niego oczywiste. Wypełnił jedną trzecią testu w przeciągu kwadransa. Przewrócił stronę z szeroko otwartymi z entuzjazmu oczyma. Tam odnalazł pytanie znacznie trudniejsze. Zagadnienie, którego nie pamiętał z lekcji. Musiał się o tym uczyć, był tego pewien. A jednak... postanowił, że pozostawi to zadanie na później. Spojrzał na kolejne i poczuł, jakby jakaś pięść tkwiła, zaciśnięta, wewnątrz jego gardła. To również wydało mu się kompletnie niezrozumiałe. Operowało pojęciami, które pierwszy raz słyszał, nie wiązało się z żadnym działem wiedzy, który posiadał. Przekartkował Egzamin. Kolejne pytania stawały się coraz bardziej ezoteryczne, zawierały coraz mniej słów; Ostatnie, najtrudniejsze, nie posiadały liter w ogóle, w całości składając się ze skomplikowanych symboli, z których wielu chłopiec nigdy nie widział na oczy. Spróbował zgadnąć, o co właściwie go pytano, wypisał symbole, które wziął za dane, dorzucił kilka wzorów mogących mieć z zadaniem jakikolwiek związek. Powtórzył proceder jeszcze przy kilku zadaniach, po czym wrócił z desperacji na przyjemne, rozwiązane już pierwsze strony. Podliczył, ile punktów dostałby, jeśli wszystkie byłyby rozwiązane poprawnie, dodając również kilka za dalsze pytania, gdyż, jak sądził, niemożliwym było, żeby niczego nie trafił w swoich odpowiedziach. Wtedy jednak wzrok chłopca padł znów na pierwsze pytanie, przeczytał je automatycznie i zastanowił się. Odpowiedział błędnie. A to pytanie wydało się mu tak proste, pomyślał, jak mógł popełnić tak oczywistą omyłkę? Zbliżył długopis do papieru, aby skreślić odpowiedź i zaznaczyć inną. Lecz, o dziwo, nie wiedział którą. Pamiętał, że test jest wielokrotnego wyboru – czy o możliwe więc, by dwie lub nawet wszystkie trzy z pozostałych odpowiedzi były poprawne? Chłopiec nie miał pojęcia. Rzucił wzrokiem po klasie – bez chęci ściągania, lecz jedynie po to, by wybadać, czy na twarzach pozostałych piszących były jakiekolwiek oznaki stresu, który teraz odczuwał. Jednak czarne włosy uczniów, pochylonych nad arkuszami, tworzyły jakby nieprzeniknione kurtyny. Niemniej, wszystkie pióra cały czas, bez przerw, zostawiały na kartkach czarny mak obliczeń. Chłopiec spotkał się wzrokiem z jednym z członków Komisji i zadrżał. Spojrzenie, które widział jedynie ułamek sekundy przed odwróceniem się na powrót do swojej pracy, nie wyrażało nawet potępienia czy groźby. Nie musiało – i tak zadziałało na chłopca jak ukłucie igłą, w jego trzewiach rozlało się ciężkie gorąco. Przez kilka minut chłopiec udawał, że pisze, ruszając piórem o milimetr nad kartką. Nie mógł skupić myśli, skupił więc wzrok na powieszonym na gwoździu ręcznym zegarku Nauczyciela, starając się odcyfrować godzinę. Nie dał rady odróżnić wskazówki minutowej od godzinowej. Zostało mu więc albo nieco ponad pół godziny albo nieco ponad półtora. Niezależnie od rzeczywistego czasu, zostało go za mało, by dokończyć pracę, chłopiec był tego pewien. Zaczął machinalnie przerabiać od początku wszystkie ‘proste zadania’. Wyłapał jeszcze kilka błędów, na które jednak nie miał już jednak żadnej reakcji. Koniec czasu zaskoczył go, ale w sposób, w jaki zaskoczyłby go pierwszy grom przy rozpoczynającej się burzy. Wiedział, że było to nieuniknione, nie czuł zawodu. Niemal cieszył się, kiedy oddawał arkusz. Przynajmniej jego los był przesądzony. Miał Egzamin za sobą. Miesiące przygotowań skulminowały się w tym, oddanym już, pliku kartek. Nie mógł już wnieść poprawek, nie musiał się martwić. Kto wie, myślał chłopiec, może uda mu się mimo wszystko osiągnąć dobry wynik? Może jego koledzy byli jeszcze mniej przygotowani, niż on sam? Komisja powstała, za nią zaś, do wtóru szurających o kamienną posadzkę krzeseł, powstali uczniowie. Rozległ się głos jednego z mężczyzn w czerni.
– Egzamin zakończony. – wychrypiał – Proszę poczekać pod salą, wyniki zostaną ogłoszone wkrótce.
Wkrótce? Pomyślał chłopiec – sądził wcześniej, że będzie musiał czekać całe tygodnie, że wróci do domu na wakacje i zostanie dopiero później powiadomiony listownie... Tak mógłby cieszyć się towarzystwem rodziców jeszcze nieświadomych jego wyników, jakiekolwiek by nie były. Natomiast teraz... jeśli nie zdał, wróci do domu jako przegrany, jako nieudacznik. Ale w tym momencie nie mógł już nic na to poradzić. Posłusznie wyszedł z sali, której drzwi zamknęły się za nim ze zgrzytem zamka i, naśladując pozostałych uczniów, usadził się pod ścianą, na zimnym kamieniu. Drżącym głosem spróbował zwrócić się do siedzącego obok kolegi, którego potrafił wyróżnić z powodu mocnego trądziku na brodzie i nosie. Niejasno przypominał sobie, że kiedyś nawiązali krótką rozmowę, idąc wspólnie do klasy.
– Jak ci poszło?
Chłopiec nie doczekał się odpowiedzi. Nie wiedział, czy kolega nie usłyszał, czy też może świadomie go ignorował, w każdym razie napotkał jedynie przeszklone, rybie wejrzenie wyzierające spod ciemnych kosmyków. Chłopiec spojrzał na pozostałych uczniów. Oni również się nie ruszali, siedząc w różnych pozach, ze skrzyżowanymi nogami, lekko przekrzywionymi głowami... właśnie, pozach, pomyślał chłopiec. To właśnie przywodził mu na myśl ów widok. Upozowane, porcelanowe lalki na wystawie. Beznamiętne paciorkowe oczy. Widząc, że nie ma szans na jakąkolwiek wymianę zdań, jak reszta pogrążył się w biernym oczekiwaniu. Pogrążony w myślach o oddanym Egzaminie, wciąż krążących mu w głowie natarczywie i bez ustanku, chłopiec bezwiednie zaczął mamrotać.
– Będzie dobrze... będzie dobrze, zdam to... b–będzie dobrze... – głos zadrżał mu z zimna. Zadrżał jak Jąkale. Nagle, oczy chłopca otworzyły się szerzej. Postanowił odnaleźć przyjaciela.
Chłopiec wstał ostrożnie, jakby jakikolwiek gwałtowniejszy ruch miał wyrwać otaczających go uczniów z ich zaklęcia. Otrzepał spodnie i, w miarę możliwości, tył marynarki z pyłu, którym pokryta była posadzka, pyłu przypominającego kredowy. Udał się w prawo, w kierunku w którym, jak pamiętał, zmierzała klasa Jąkały, gdy ostatnio ją widział. Mijając drzwi, chłopiec zamarł. Prędkiemu chrobotowi kluczy towarzyszyło naciśnięcie na klamkę i nagle drzwi uchyliły się, jedynie na szerokość pozwalającą na wydostanie się Nauczyciela. Ten zaraz zamknął znów za sobą klasę, rozległ się kolejny szczęk zamka. Nauczyciel puścił się prędkim marszem w kierunku chłopca, który wciąż stał w kompletnym bezruchu, sparaliżowany. W ostatniej chwili, jakby go nie zauważając, mężczyzna zakręcił gwałtownie i zniknął w korytarzu ze strony przeciwnej od tej, w którą chciał się udać chłopiec. Ten otrząsnął się, poruszył zdrętwiałymi mięśniami i ruszył dalej, nasłuchując i podchodząc do każdych kolejnych drzwi ze wzmożoną ostrożnością. Usłyszał kolejne kroki. Jego przyzwyczajone do ciemności oczy ujrzały trójkę Nauczycieli, idących gęsiego z dużą prędkością. Tak jak ostatnim razem, minęli go bez zwracania uwagi. Chłopiec szedł dalej. Im głębiej w tunel się zapuszczał, tym więcej napotykał Nauczycieli. Widział jedynie ich sylwetki, twarze były nie do rozpoznania w ciemności, lecz był niemal pewien, że przez cały swój pobyt w Szkole nie widział tyle kadry. Nauczyciele wchodzili i wychodzili do sal, niczym drapieżne zwierzęta otaczali grupki uczniów siedzących pod klasami (w żadnej grupce chłopiec nie znalazł jednak Jąkały), niektórzy patrolowali tunel, chodząc od ściany do ściany, niektórzy zbierali się w kilkuosobowe grupy i krążyli jak w dziecięcej zabawie ‘stary niedźwiedź...’. Niektórzy po prostu stali nieruchomo, patrząc się prosto przed siebie na bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni. Niezależnie od zajęcia, Nauczyciele pozostawali bezgłośni i bez wyjątku obojętni na przechodzącego obok i przyglądającego im się chłopca. W końcu, jego uszy dobiegło wątłe
– B–b–bę–będzie d–dob–rz–rze... – chłopec nie miał wątpliwości, był to Jąkała. Rzucił się pod ścianę i wyszukał przyjaciela spośród inertnych figur uczniów.
– Ćśś, jestem. Jestem, słyszysz?... Wszystko w porządku? – zapytał chłopiec, gdyż zbliżywszy twarz zauważył, że Jąkała mruga gwałtownie, angażując wszystkie mięśnie wokół oczu. Chłopcu wyglądało to na jakiś atak i przestraszył się, nie wiedząc jak zareagować.
– b–b–b–b–b–b–b... d–d–d–d–d–d–d – Jąkała nie układał już spójnych słów, zacinając się na pojedynczych literach.
– Co ci jest? Odpowiedz, odpowiedz, proszę. Co ci jest? Mogę ci jakoś pomóc? – chłopiec potrząsnął ramionami przyjaciela. To poskutkowało. Jąkała przestał mrugać, spojrzał się na chłopca i odpowiedział pytaniem.
– Czy wiesz, co dzieje się z tymi, którzy nie przejdą Egzaminu?
– N–nie wiem... – uważnie odparł chłopiec.
– Zostają wyrzuceni. – kontynuował bez wyrazu Jąkała.
– Ze Szkoły?
Chłopiec dosłyszał odpowiedzi kolegi, bo usłyszał za sobą mocny głos wypowiadający nazwisko Jąkały. Ten powstał bez słowa. Głos należał do Nauczyciela, który właśnie wyczytał go z otwartego dziennika, mimo ciemności. Między palcami tkwił mu arkusz Egzaminu. Jąkała dołączył do Nauczyciela, który wziął go pod ramię. W tym samym tempie ruszyli wgłąb tunelu. Chłopiec wstał i rzucił się w kierunku przyjaciela.
– Gdzie go zabieracie? Stop! Stop, przestań! Nie bierz go, proszę! – chłopiec uczepił się poły marynarki Nauczyciela, ale ten odepchnął go brutalnie.
Chłopiec upadł na kamień, tracąc oddech. Jąkała i Nauczyciel rozpłynęli się w ciemnościach.
Chłopiec zamrugał oczami i przetarł je. Z trudem podniósł kark z posadzki. Nie widział dobrze, ale zdawało mu się, że w miejscu, gdzie przed chwilą była jego głowa, został ciemny ślad. Kiedy jednak dotknął potylicy, nie wyczuł krwi. Wciąż kręciło mu się w głowie, a kręgosłup palił bólem. Bez zastanowienia chłopiec puścił się pędem w przeciwnym kierunku, w stronę klatki schodowej. Nie zwracał już uwagi na Nauczycieli. Wpadał na nich, tratował, deptał. Nie próbowali go powstrzymać. Prędko jednak zabrakło mu tchu, musiał zwolnić. Pot lał się z niego strugami. W ustach poczuł metaliczny posmak. Gdyby miał zawierzyć swoim płucom, uznałby, że za moment umrze. Wtedy jednak dostrzegł przed sobą nikły blask, blask klatki schodowej. Ruszył więc znów, wytężając resztki sił. Dobiegł. Jego ręka zacisnęła się na poręczy przy schodach, kilka pierwszych stopni pokonał szybkimi susami. Ale zdał sobie sprawę, że od dłuższego czasu nie widział już żadnych Nauczycieli. Pozwolił sobie na zwolnienie tempa. Światło narastało. W końcu, po nieokreślonym czasie, chłopiec dostał się na parter. Nie myślał o niczym, jego głowa była wypełniona pulsującym bólem. Wypełznął na znajome, żółte linoleum pokrywające korytarze. Musiał się stąd wydostać. Na tym piętrze znajdowały się klasy niższych roczników. Pamiętał, że ich okna znajdują się tuż nad ziemią – kiedyś, podczas lekcji, uchylił ciężkie zasłony odgradzające jednostajnie oświetloną jarzeniówkami salę lekcyjną od rozpraszającego wpływu słońca i ujrzał świat na zewnątrz, fragment trawy, drzewa, żywopłotu... potem jednak dostał od Nauczyciela surową reprymendę i już nigdy nie zerkał za zasłony... może jednak tylko mu się to przyśniło, pomyślał. To było tak dawno...
Niemniej, skierował kroki właśnie w stronę rzeczonych klas. Nagle dostrzegł, że w oddali drzwi otwierają się i wychodzi Nauczyciel, trzymający coś w rękach. Udał się do łazienki, zapewne namoczyć gąbki. To była szansa, na którą czekał chłopiec. Zdobywając się na ostateczny wysiłek, dotarł pędem do klamki sali i wpadł do środka. Usadzeni, gaworzący młodzi uczniowie zwrócili na niego zdziwione spojrzenia. Ignorując ich, chłopiec podszedł do zasłon i odsunął je. Słoneczne światło, wpadając do środka, wywołało w uczniach niezadowolone syki i jęki. Chłopiec zaczął mocować się z klamką. Wiedział, że nie miał wiele czasu.
– Co chcesz zrobić? – zwrócił się do niego z nieufnością najbliższy uczeń.
– Uciekam stąd.
Dzieci w klasie wzdrygnęły się. Odpowiedź chłopca wyraźnie je dotknęła. Podnieśli raban, zaczęli krzyczeć, niektórzy wstali z ławek i rzucili się na chłopca, szarpiąc go za ubranie. Ich wrzaskom towarzyszył śmiech, szydzili z chłopca, wyśmiewali go, recytowali nieprzychylne rymowanki.
– Zostawcie mnie! – chłopiec bronił się jak mógł, odtrącając dzieci, jednocześnie nie chcąc zrobić im krzywdy. W końcu okno puściło i chłopiec zarzucił nogę na parapet. – Puszczajcie! Muszę się stad wydostać!
– Po co? – zapytał najbliższy uczeń, a krzyki przycichły.
Chłopiec nie dał jednak odpowiedzi, zamiast tego dając susa za okno, wprost na miękką, zieloną trawę. Okno za nim natychmiast zamknęło się, a odwróciwszy sie, dojrzał również ruch zasłony. Był wolny. Był na zewnątrz.
Rozejrzał się. Trawa. Drzewo. Niski żywopłot. Za nim ulica, światła drogowe, pusto – żadnego hałasu. Słońce już zachodziło, zalewając otoczenie złotym światłem. Chłopiec odetchnął głęboko ciepłym, letnim powietrzem. Wyczuł w powietrzu jakiś zapach. Czy tak pachniały kwiaty? Nie był pewien. Dookoła jego twarzy krążyły jakieś owady, odpędził je ruchem ręki. Spostrzegł nierówność w żywopłocie, kawałek był uschnięty, mógłby się przez niego przedostać. Udało mu się bez trudu, znalazł się na chodniku. W oddali majaczyła panorama miasta, szklane wieżowce odbijały słońce i skłębione chmury. Słychać było wątłe trąbienie i piski opon z centrum, szum miasta. Za światłami chłopiec wypatrzył przystanek autobusowy, tak mu się przynajmniej wydawało, tak dawno nie widział tego symbolu. Przeszedł przez pasy i stanął pod czerwonym słupkiem. Był na nim wywieszony rozkład jazdy. Autobusy jeździły rzadko, co pół godziny. Chłopiec nie wiedział jednak, kiedy nadjedzie kolejny – miał wprawdzie własny zegarek, ale zostawił go w szafce w pokoju. Stanął przy metalowej barierce, odgradzającej przystanek od ulicy. Przyjrzał się przez chwilę pełzającym po niebie chmurom, podświetlonym przez pomarańczowe, obrzmiałe słońce. Zagwizdał. Zaszurał butem. Namyślił się. Stanął tuż przy ulicy, żeby wyjrzeć, czy może autobus nie wychyla się zza zaułka. Wstrzymał oddech i zaczął nasłuchiwać turkotu kół. Nic. Co robić? Chłopiec stał pod słupkiem jeszcze przez moment, spuściwszy głowę. Potem odwrócił się i ruszył z powrotem w stronę Szkoły.